Antoine Vollon, Mound of Butter (1875–1885)

Zawsze mam w lodówce masło, nie kostkę ani dwie, ale tyle, żeby zaspokoić wszystkie kulinarne zachcianki. Tak już mam, że im gorzej u mnie, tym więcej masła. Smaruję nim grube pajdy chleba, potem nakładam miód i twaróg (koniecznie w tej kolejność), to moje guilty pleasure. Jem chleb z masłem na śniadanie, przed obiadem i do kolacji. Najlepiej taki świeży z chrupiącą skórką, ale ciepłą grzanką też nie wzgardzę. Latem kładę plastry pomidora i posypuję chojnie solą, tego mnie nauczyła moja przyjaciółka i tak mi zostało. Ważne jest, żeby masło kroić, a nie smarować i że cały pomidor składa się maksymalnie z 3 plasterków. Masło jak nie na chlebie, to ląduje w cieście. Piekę cudowne kruche ciasta z jabłkami i słodką kruszonką, dodaję masło do sernika i chlebka bananowego, keksa i drożdżowej chałki. Bez masła nie ma mojej kuchni i jej zapachu i uśmiechów bliskich.