Kiedy ostatnio zjedliście truskawkę prosto z krzaczka? Ja nie pamiętam! Przynoszę codziennie z pobliskiego bazaru, nie mogę się im oprzeć, zjadam nawet z piachem prosto z koszyczka i razem z szypułką. Są deserem same w sobie, choć lubię też poeksperymentować i wrzucić je do sałatki, polać octem balsamicznym lub zapiec z sumakiem. Jem na śniadanie, obiad i kolację, nie wspominając o deserach, które śnią mi się przez cały czerwiec. Jeden z nich przygotowałam, spróbujcie koniecznie.
Author: aneta
Dużo czasu spędzam w lesie, wśród mchów i porostów, kory i skały. To tutaj czuję spokój, gubię myśli. Wracam do domu i komponuję zielone talerze. Potrzeby mi krążą wokół szpinaku, blitvy, szparagów i świeżych ziół. Jak nie ma zielonego to nie ma wiosny, trzeba ją stworzyć! Do tego służą mi moje zielone talerze.
Edward Lear, Fruit trees (1863)
W moich przepisach głównie migdały i pomarańcze. Upiekłam portakali revani – tureckie ciasto pomarańczowe z semoliny i stwierdzam, że nie ma słodszego cukrem państwa niż Turcja. Użyłam pomarańczy pokrojonych w cienkie plasterki, ugotowanych w lekkim syropie, a także dodałam do ciasta świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy. Grubo mielona semolina, jogurt naturalny i zmielone migdały nadały mu lekką i wilgotną konsystencję, a nasączone syropem plasterki pomarańczy poukładane na wierzchu sprawiły, że ciasto jest imponująco cytrusowe i cudownie pomarańczowe.
Zawsze mam w lodówce masło, nie kostkę ani dwie, ale tyle, żeby zaspokoić wszystkie kulinarne zachcianki. Tak już mam, że im gorzej u mnie, tym więcej masła. Smaruję nim grube pajdy chleba, potem nakładam miód i twaróg (koniecznie w tej kolejność), to moje guilty pleasure. Jem chleb z masłem na śniadanie, przed obiadem i do kolacji. Najlepiej taki świeży z chrupiącą skórką, ale ciepłą grzanką też nie wzgardzę. Latem kładę plastry pomidora i posypuję chojnie solą, tego mnie nauczyła moja przyjaciółka i tak mi zostało. Ważne jest, żeby masło kroić, a nie smarować i że cały pomidor składa się maksymalnie z 3 plasterków. Masło jak nie na chlebie, to ląduje w cieście. Piekę cudowne kruche ciasta z jabłkami i słodką kruszonką, dodaję masło do sernika i chlebka bananowego, keksa i drożdżowej chałki. Bez masła nie ma mojej kuchni i jej zapachu i uśmiechów bliskich.
Znów wybrałam martwą naturę Matisse’a z misą pełną owoców; pomarańczy, klementynek i cytryn. Zainspirowała mnie do upieczenia ciasta klementynkowego. To cudownie wilgotne, zbite i aromatyczne ciasto bezmączne. Smakuje jak sernik bez sera, gąbka nasączona syropem klementynkowym. Są w nim migdały oraz całe długo gotowane klementynki, które miksuję wraz ze skórką dla osiągnięcia maksimum smaku. Klementynki można zastąpić taką samą ilością pomarańczy lub cytryn, dodaję wtedy więcej cukru i polewam całość lukrem cytrynowym. To ciasto to wielkie odkrycie, jest bardzo proste w wykonaniu, a efekt zaskakuje nawet największych smakoszy ciast.
Jesień nie rozpieszcza, wiemy to wszyscy. Często wiąże się z większą zachorowalnością i obniżonym nastrojem. Aby wspomóc swój układ odpornościowy, by lepiej radził sobie z czyhającymi na niego niebezpieczeństwami stosuję poranne i wieczorne rytuały. Dają mi one poczucie stabilności, bezpieczeństwa i kontroli. Przygotowuję swoje ulubione magiczne mikstury, które serwuję wszystkim domownikom. Najczęściej jest to ciepła woda z łyżką octu jabłkowego i miodem, którą podaję na czczo kwadrans przed posiłkiem. Reguluje pH organizmu, pobudza do pracy system odpornościowy i wspomaga trawienie. Później piję klasyczną ciepłą wodę z cytryną, która nie bez przyczyny uważana jest za niezbędną część zdrowej rutyny. Dodawanie plasterków czy soku z cytryny do wody wzbogaca ją o witaminę C co pozytywnie wpływa na naszą skórę odżywiając ją od środka i dodając naszej twarzy blasku. Wspomaga naturalną zdolność detoksykacji naszego organizmu, wspiera układ odpornościowy, wykazuje właściwości antybakteryjne, równoważy pH w organizmie, wpływa łagodząco na układ pokarmowy. Wieczorem przygotowuję dzbanek ulubionej herbaty ziołowej; mięty, kopru włoskiego lub melisy i wskakuję pod koc z książką.
Firmin Baes (1874-1943)
Wszystkie trzy martwe natury stworzone są przy użyciu pasteli. Firmin Baes rysował nimi na płótnie uzyskując zdumiewający efekt tak rzadko spotykany przy użyciu tej techniki. Precyzyjnie wyciskając kciukiem kredę w wybranych tonach, uzyskał delikatność, miękkość ale też intensywność. Wszystkie elementy wyglądają bardzo realistycznie. Kompozycje są do siebie podobne, a elementy powtarzalne. Jest dzban, na który pięknie pada światło i są warzywa precyzyjnie ułożone na talerzu lub blacie. Dopełnieniem całości jest niesamowite, cieniowane tło z niezwykle subtelną gradacją barw. Na myśl przychodzi mi wiejski dom i zbiory z ogrodu, z których za chwilę zostanie przygotowane coś do jedzenia. Ja proponuję kremową ciecierzycę z grzybami i pieczonym kalafiorem lub risotto z boczniakami, na które przepisy znajdziecie na blogu.
Nie mogę oderwać od niej wzroku. To martwe życie jest zupełnie inne – jest na niebiesko. Pomalowane wzory na turkusowo-błękitnym obrusie są zabawne, rytmiczne i harmonijne. Artysta po raz kolejny użył swojej ulubionej tkaniny, którą już znamy z jego innych martwych natur. Bawi się nią raz zbliżając, raz oddalając od oryginału, zmieniając kolory, ale mimo to ją rozpoznajemy. Jest bezkompromisowo centralnym elementem tego obrazu. Gliniany dzbanek, karafka z zielonego szkła i żółto-czerwone jabłka stanowią tylko dopełnienie, choć można wyczuć emocjonalne przywiązanie artysty do tych przedmiotów. Bardzo lubię ten obraz za jego niezwykle bogatą kolorystykę, dziecięcą lekkość i ten wspaniały, orientalny ornament na tkaninie.
Cézanne namalował setki martwych natur. Badał i powtarzał ciągle te same obiekty: owoce, dzbany, stoły nakryte obrusami. Chciał obudzić w widzach nowy sposób odbierania wrażeń wizualnych. Uważał, że konwencjonalna perspektywa, wykorzystująca pojedynczy punkt widzenia, nie odzwierciedla dokładnie sposobu w jaki postrzegamy świat. Dlatego na obrazach łączył kilka punktów koncentracji naszej uwagi, jak w tym przypadku na dzbanie i jabłkach. Prostota ich formy nie pobudza naszych zmysłów. Przecież wiemy jak wygląda jabłko, odkryjmy inny wymiar obrazu: wieloaspektowość patrzenia. Odszedł również od klasycznej kompozycji. Patrząc na obraz mamy wrażenie jakby wszystko się chwiało i miało zsunąć ze stołu. Jednocześnie centralne rozstawienie obiektów balansuje efekt niestabilności. Zieleń i czerwień to główne barwy owoców kontrastujących z zimniejszym dzbankiem. Przedmioty sprowadzane są w coraz większym stopniu do prostych geometrycznych kształtów. Wymyślne draperie wprowadzają pewną dynamikę, ale też niepokój. Podobnie jak wiele prac Paul’a Cézanna, obraz ten pozostał niedokończony. Możemy tylko sobie wyobrazić jakby on wyglądał, oglądając jego pozostałe martwe natury.
Martwe natury zachwycają różnorodnością. Przedstawiając nakrycia stołów, sceny kuchenne i targowe, kompozycje przedmiotów i produktów są źródłem wiedzy o jedzeniu, jego znaczeniu w danym okresie oraz popularnych produktach. Możemy się nimi inspirować dekorując stół czy też tworząc własne kuchenne kompozycje owoców, warzyw, kwiatów. Obrazem, który w wyjątkowy sposób wpływa na moją wyobraźnię jest Martwa natura Józefa Pankiewicza. Lubię bardzo ten obraz za jego soczyste, jaskrawe kolory i uproszczone, zgeometryzowane formy. Widzimy na nim stół nakryty czerwonym obrusem z pofałdowanym niebieskim płótnem, na którym stoi dzban i misa z owocami. Dzbanek jest równie niebieski jak winogrona, a wzory na obrusie mają kolorystykę pozostałych owoców. Kolory są tu nakładane płasko, bez światłocienia. Musimy się dobrze przyjrzeć, aby zidentyfikować poszczególne elementy, które bardzo delikatnie tylko odcinają się od tła.