Nasyceni: Czy gotowanie jest dla Ciebie procesem twórczym?
Grześ: W sumie tak, zwłaszcza, że nigdy nie korzystam z gotowych przepisów. Dużo rzeczy wymyślam sam i sprawia mi to przyjemność. Często zapraszam znajomych na obiady, kolacje i różne inne eventy z jedzeniem.
N: Jesteś zadowolony z efektów?
G: Najczęściej tak! Wydaje mi się, że umiem przyprawiać, a to jest istotne w kuchni wegetariańskiej i wegańskiej. Wszyscy też chwalą to, co przygotuję, a mi to też smakuje. Mam też taką strategię, żeby zrobić więcej i potem to dojadać przez kilka dni, bo nie chce mi się gotować dla samego siebie.
N: Co dzisiaj przygotujesz?
G: Zrobię sałatkę z pieczonych bakłażanów z pomidorkami cherry, świeżą bazylią, oliwkami i jogurtem greckim. Trochę do niej dodam czerwonej cebuli, choć nie jestem fanem surowej cebuli. Sałatka ta pasuje do różnych rzeczy jako dodatek, ale może być też daniem sama w sobie, bo jest dość sycąca, ale też nie jakaś ciężka i ma względnie mało kalorii.
N: Czy zdecydowałbyś się podać tą sałatkę na randce?
G: W sumie tak, mógłbym ją zrobić, ale minus cebula.
N: Twoje kulinarne wspomnienia z dzieciństwa?
G: Moja babcia mnie dużo uczyła, zwłaszcza piec. Pomagałem jej często w kuchni w przygotowaniach przedświątecznych. Kojarzy mi się to z relaksem intelektualno-umysłowym i trochę odpoczywaniem. Lubię gotować też z tego względu, że nie muszę wtedy myśleć czym zajmuję się, żeby nie przesadzić zawodowo (śmiech). Jest to dla mnie chwila wytchnienia i snucia innego typu refleksji.
N: A danie, które najlepiej wspominasz?
G: Nie jestem jakimś fanem polskich smaków, ani słodkich obiadów, które się jadło często w dzieciństwie. Za to bardzo lubiłem pierogi ruskie mojej babci, zapamiętałem je wyjątkowo dobrze.
I jajka faszerowane grzybami podsmażonymi z cebulką, które są przepisem drugiej babci i które często robię zwłaszcza w okresie świątecznym. To takie dwa smaki, które kojarzą mi się z dzieciństwem.
N: Jakbyś miał wytatuować sobie coś związanego z jedzeniem, to co by to było?
Mam taki klucz dziar, że tatuuję sobie rzeczy, które lubię. Już dawno wymyśliłem sobie różne rzeczy do jedzenia, które mógłbym sobie wydziarać i na pierwszym miejscu jest majonez Kielecki, do którego mam ogromny sentyment. Taki upgreadowany, do niego jest dołożona trzygłowa hydra wystająca ze słoika, a każda z tych głów należy do jednej z tak zwanych moich słodyczek.
N: Twoje jedzeniowe guilty pleasure?
G: Majonez Kielecki i każdy inny. Mogę go jeść łyżkami. Lubię też tzw. serniczki mokre, galaretki i desery z owocami, ale najlepiej żeby miały smak słodko-kwaśny. Bardzo też lubię tarty z La Baguette.
N: Produkt, który masz zawsze w domu?
G: Jogurt typu skyr, tofu i mleko roślinne, najczęściej migdałowe.
N: Jaki jest Twój ulubiony przedmiot w kuchni?
G: Blender kielichowy. Codziennie rano przygotowuję w nim smoothie białkowe, do którego wrzucam tak ze trzy owoce, żeby mieć limit owoców wyczerpany na dany dzień. Lubię tak sobie poblendować i się potłuc z rana tym blenderem. Lubię też moje duże kubki na kawę i herbatę, typu wiadra w różnym stylu. Grunt, żeby były wygodne do trzymania i żeby się w nich mieściło dużo płynu.
N: Twój ulubiony zapach w kuchni?
G: Zapach rozkrojonej świeżej cytryny. Codziennie piję rano napój z ciepłą wodą, cytryną i miodem. Czasem dodaję kurkumę i imbir, jest to tzw. napój aktorki, który nauczyły mnie robić i wprowadzić jako stały nawyk dietetyczny moje psiapki, nota bene – aktorki – stąd nazwa.